— Rachel,
błagam. Nie zachowuj się jak dziecko! — Ashlee usilnie próbowała
odwieść mnie od mojego pomysłu, ale byłam nieugięta. Szłam
szybkim i pewnym krokiem w stronę gabinetu biologicznego. — Pomyśl
przez chwilę! — Udało jej się mnie zatrzymać. — Jeśli cię
złapią, będzie jeszcze gorzej. Tego chcesz? — zapytała.
Westchnęłam.
—Ashlee,
to była nasza prywatna korespondencja. Ta wredna jędza nie miała
prawa zabierać nam tej karteczki!
— Po
pierwsze: miała pełne prawo. Ciesz się, że nie przeczytała jej
przed całą klasą. Poza tym od razu zauważy, że nie ma jej w
szufladzie. Na kogo padną pierwsze podejrzenia, jak myślisz! — To
nie było pytanie.
— Uspokój
się! To tylko głupi skrawek papieru. Wejdę, zabiorę i wyjdę.
— Skoro
jest taki głupi, to coś się tak uparła?! - Ashlee jak ognia
unikała problemów i afer. Niestety przyjaźń ze mną wcale jej
tego nie ułatwiała - dla mnie kłopoty były niczym paliwo.
— Bo
obraziłam na niej połowę personelu szkoły i uczniów! Zajmie mi
to kilka sekund, daj mi przejść...
— BAILEY!
- wrzask dyrektora odbił się echem od ścian pustego korytarza.
Szedł w naszym kierunku z miną, która nie wróżyła nic dobrego.
Mimo że sytuacja wyglądała niewesoło, z trudem powstrzymałam
uśmiech. Jego kaczy chód, idealnie błyszcząca łysina i sylwetka
przypominająca kulkę zawsze mnie bawiły. Naturalnie wykrzyczał
moje nazwisko, a nie Ashlee.
— No
to się doigrałaś — mruknęła przyjaciółka.
— Co
się tu dzieje? — zapytał, gdy już do nas dodreptał.
— Spacerujemy,
napawając się cudownym zapachem wiedzy — odparłam i rozejrzałam
się teatralnie dookoła. Ashlee jęknęła w odpowiedzi. Nie lubiła,
gdy się tak zachowywałam.
— Nie
cwaniakuj. Rachel Bailey nie zostaje po lekcjach z dobrej woli. Co
tym razem? — Kiedy słyszałam jego wyniosły ton, chciało mi się
wymiotować.
— Widzi
pan... zrozumiałam, jaka jestem niewdzięczna. Moje zachowanie jest
tak karygodne, że ustaliłyśmy z Ashlee, że potrzebuję pomocy.
Dyrektor
prychnął gniewnie.
— Twoja
arogancja nie ma granic. Z chęcią postarałbym się o to, żebyś
jak najszybciej opuściła tę szkołę! — Ale
nie możesz tego zrobić, bo boisz się moich rodziców,
odparłam w duchu.
— Czemu
pan na mnie krzyczy?! Nic nie zrobiłam! — zdenerwowałam się. —
Dzisiaj — dodałam po chwili, dla ścisłości.
— A
pani, panno Morgan? — Zignorował mnie. — Nie potrafię
zrozumieć, czemu przebywasz z Rachel, ale myślałem, że uda ci się
ją trochę poskromić. — Jego głos w stosunku do Ashlee zawsze
był cichszy i bardziej przychylny. Dziewczyna spuściła głowę i
nie skomentowała. To była zresztą jej standardowa pozycja do
kłótni i rozmów ze starszymi.
— Zaraz,
zaraz! Poskromić?! Przecież nic nie robię, tak? Od kiedy to
chodzenie po szkole jest zabronione?
— Proszę
opanować swój język, panno Bailey. Lekcje dawno się skończyły,
biblioteka jest już zamknięta. Chyba najwyższy czas wrócić do
domu — wysyczał i odszedł. Ashlee głośno wypuściła powietrze.
Dyrektora określiłabym mianem przewrażliwionego na moim punkcie,
ale być może miał do tego podstawy.
— Cóż,
nie pozostaje nam nic innego niż powrót do domu — westchnęła
sztucznie zawiedziona. Mruknęłam tylko w odpowiedzi i skierowałyśmy
się do wyjścia. Wysłałam SMSa i już po kilku minutach pod szkołą
zjawił się czarny Volkswagen z przyciemnianymi szybami. Wsiadłam
do niego i przed trzaśnięciem drzwiami pomachałam Ashlee. Gdy
zajechaliśmy przed dom dostrzegłam obcy samochód. Tak, mieliśmy
ich sporo, ale tego z pewnością nie znałam. Zapytałam o to
szofera, a on wyjaśnił mi charakterystycznym dla siebie głosem
wypranym z emocji, że to przedstawiciel handlowy wielkiej korporacji
chińskiej, z którą moi rodzice od dawna próbowali zawrzeć jakieś
układy. Gdy weszłam do domu przywitała mnie idealna cisza. Zwykle
po domu plątało się kilku pracowników rodziców albo sprzątaczki.
A nawet jeśli nie, coś zawsze było słychać: czyjeś rozmowy,
chodzącą pralkę, wodę lejącą się z kranu. Nagle w głowie
zrodził mi się szatański pomysł. Ta sytuacja nie mogła się
obejść bez ingerencji Rachel Bailey. Skierowałam się do głównego
gabinetu. Mama siedziała naprzeciwko siwego Azjaty i mówiła do
niego, wodząc palcami po papierach na stole. Mężczyzna kiwał
głową z zadowoleniem.
— Mamo.
Wróciłam — powiedziałam. Nie usłyszeli mnie albo zwyczajnie
zignorowali. — Mamusiu, muszę ci coś powiedzieć — zaczęłam
płaczliwym głosem. — Jestem w ciąży.
Oboje
przenieśli na mnie wzrok z przerażeniem. Twarz mężczyzny wyrażała
zmieszanie i zniesmaczenie tym brakiem dyskrecji z mojej strony, a w
oczach mojej matki zabłysły iskierki wściekłości.
— Rachel,
nie bądź śmieszna... — wysyczała.
— Proszę,
mamo! Nie wiem, co zrobić! — kontynuowałam przedstawienie.
— Wyjdź.
Natychmiast — powiedziała twardo. Posłuchałam.
Często
się zastanawiałam, czemu mnie adoptowali. Odkąd pamiętam, mama
nie poświęcała mi nawet minimum uwagi. Jako mała dziewczynka mamę
kojarzyłam zawsze z posągiem: chłodnym, niezachwianym. Byłam
wtedy przekonana, że tak funkcjonuje świat: wszyscy mają pieniądze
a każda mama to robot. Z kolei tatę ubóstwiałam. Był śmieszny,
zawsze skory do rozmowy; podejrzewałam, że to on był pomysłodawcą
tej adopcji, ale najwyraźniej nie przewidział, że nie ma czasu na
dziecko, a jego żona będzie fatalną matką. Z biegiem lat
zaczynałam go jednak nienawidzić. Rozumiałam, że musiał
pracować, ale w domu zjawiał się raz na rok i to najwyżej na dwa
miesiące. Miałam mu za złe, że zostawiał mnie z mamą. Jeśli
nie mógł zostać, mógłby przynajmnie wziąć mnie ze sobą,
odwiedzał w końcu mnóstwo niesamowitych miejsc. Nigdy się jednak
nie zgodził. Ostatnio widziałam się z nim dwa lata temu i moim
ostatnim wspomnieniem była kłótnia rodziców. Cały wieczór
krzyczeli na siebie, a rano już go nie było.
Mój
pokój był jak zwykle idealnie czysty. Gdyby nie gosposia,
wyglądałby pewnie jak chlew. Podeszłam
do kominka i włożyłam dłonie w ogień. Ogarnęło mnie błogie
uczucie i wszelkie negatywne uczucia wyparowały, a każdego dnia
kłębiło się ich we mnie mnóstwo, nawet bez powodu. Szkolna
psycholożka powiedziała mi kiedyś, że noszę w sobie za dużo nienawiści. Może miała trochę racji. Uspokoiłam się błyskawicznie i przez dłuższą chwilę trzymałam tam ręce, nie
mogąc się wręcz oderwać.Naturalnie
nikt nie wiedział, że ogień nie robi mi żadnej krzywdy, a wręcz
sprawia, że czuję się jak nowo narodzona. Już od długiego czasu
przestałam się zastanawiać jak to działa, ale było to coś na
zasadzie nałogu. Przez jakiś czas paliłam papierosy i wiem tyle,
że ich właściwości uspokajające są kilka razy słabsze niż to
uczucie. Właściwie ciężko je opisać. To tak jakby wszystkie
negatywne uczucia kłębiły się w jakiejś klatce wewnątrz mnie, a
kontakt z ogniem otwierał ją i uwalniał je wszystkie na raz. Tylko
że nawet taka metafora nie oddaje jak wspaniale się czułam.
Najpiękniejsze było to, że uczucie było trwałe. Wyciągnęłam
więc ręce i z dużo większym spokojem położyłam się na łóżku.
Spojrzałam
na swój sufit. Był cały w beżowych wzorach, które kojarzyły mi
się, nie wiedzieć czemu, z Indiami. Uwielbiałam patrzeć na niego
wieczorami przed zaśnięciem. Widziałam go nawet gdy w pokoju było
ciemno. Uwielbiałam cały ten pokój. Długo go projektowałam i to
było jedyne bezpieczne miejsce w tym domu. Wszędzie indziej czułam
się raczej obco.
Tutaj
miałam wielkie, dwuosobowe łóżko przykryte białym, puchowym
kocem, białe pianino, na którym uczyłam się grać przez miesiąc
i zrezygnowałam, podgrzewaną podłogę i królewski żyrandol.
Wszystko to utrzymane w kolorystyce ciepłych brązów. Miałam nawet
własną łazienkę z radiem i masażerem do stóp w prysznicu. Nic
jednak nie mogło przebić prywatnego kominka, który był dla mnie
jak narkotyk.
Następnego
ranka obudził mnie SMS z życzeniami od Ashlee.
Jezu.
Zupełnie zapomniałam o własnych urodzinach. Być może moim
prezentem będzie brak kazania mamy o wczorajszym zajściu? Nadzieja
ta okazała się oczywiście złudna. Matce udało się mnie złapać,
gdy zakładałam buty. Stanęła przede mną z rękami założonymi
na piersi. Wyglądała trochę jak wściekła bogini.
— Czy Ashlee będzie na przyjęciu? — zapytała beznamiętnym tonem. Skinęłam głową. — I tradycyjnie została zaproszona bez mojej zgody — skomentowała z niezadowoleniem.
— To moje urodziny. Wbrew temu wariactwu mogę zapraszać, kogo zechcę.
— Mam
nadzieję, że wiesz, jak głupio się wczoraj zachowałaś? —
zapytała spokojnie, zmieniając nagle temat. Wzruszyłam ramionami. — Rachel — dodała
trochę ostrzej. — Dziś kończysz siedemnascie lat. Chciałabym,
żeby nareszcie się między nami ułożyło. Podarujmy sobie te
żałosne przytyki i zacznijmy od nowa. Co ty na to?
— Wow,
mamo... — wyszeptałam, udając zdumienie. — Od kiedy pamiętasz
o moich urodzinach?
— Rozumiem,
że to odmowa? — zapytała z tą samą kamienną twarzą. Prawda
jest taka, że co roku pamiętała o moich urodzinach. Urządzała mi
przyjęcie, ale nigdy nie otrzymałam od niej bezpośrednich życzeń.
Zazwyczaj wyglądało to właśnie tak, jak dziś: "Kończysz
szesnaście lat, bla, bla". Tyle, że ten dzień był inny. Mama
była chłodną i oschłą profesjonalistką, bezgranicznie oddaną
pracy. Czasem próbowała ocieplić nasze stosunki, ale jeszcze nigdy
otwarcie nie zaproponowała rozejmu.
Zaśmiałam
się z lekką nutką pogardy. Westchnęła. Gdy już otwierałam
drzwi, powiedziała moje imię. Odwróciłam się w jej stronę.
— Przepraszam
za wszystko.
— Jedno
"przepraszam" nie wystarczy — odparłam zgodnie z prawdą.
— Będzie
musiało.
Nie
zdążyłam zareagować, bo odwróciła się i odeszła. Zresztą
nawet nie wiedziałabym, co powiedzieć. Wyglądało to na całkiem
szczere słowa i w końcu jakąś próbę nawiązania kontaktu ze
mną. Szkoda, że teraz było już na to za późno. Czułam się
trochę zdezorientowana. To było do niej naprawdę niepodobne. Takie
nagłe otworzenie się przede mną było co najmniej podejrzane. Może
ma raka?, pomyślałam. A może to ja mam raka?
Od
szofera doczekałam się mrukliwego: "Wszystkiego najlepszego,
Rachel". Zapowiadał się ciekawy dzień.
Ashlee przywitała
mnie cichym "sto lat" i uściskiem. Do końca lekcji
życzenia składali mi znajomi z klasy. Kilka dziewczyn przyniosło
mi nawet po czekoladzie, a nauczycielka historii powiedziała, że
nie muszę pisać kartkówki. Mimo dezorientującego początku dnia
humor mi dopisywał. Miałam niewiele czasu, więc po zakończeniu
lekcji wyleciałam ze szkoły jak torpeda i wskoczyłam na tylne
siedzenie samochodu. Gdy już dojechaliśmy, w domu znalazłam się
rekordowo szybko. Musiałam się wyszykować. Makijaż, strój,
przemowa... roboty było mnóstwo. Jak zwykle zabrałam się do tego
na ostatnią chwilę. Fakt faktem, że ta impreza nie była tak do
końca dla mnie - mama zawsze zapraszała miliony dorosłych, których
nazwisk nie pamiętałam i zawsze wyłowiła wśród nich jakiegoś
klienta. Ale przyjeżdżało kilkoro członków rodziny, zawsze była
też Ashlee no i dostawałam dużo prezentów. Mimo to przyjęcie
miało zawsze dość formalny charakter, bo moje urodziny pokrywały
się z datą założenia firmy rodziców i zwykle czułam się jak
dodatkowa atrakcja.
W
moim pokoju już czekała Kayla - znajoma mamy, fryzjerka i
kosmetyczka. Zawsze przyjeżdżała do nas, gdy potrzebowałyśmy
profesjonalnej stylizacji. Znała jednak cenę swojej pracy i
powiedziałabym nawet, że trochę się przeceniała. Na szczęście
pieniądze nigdy nie stanowiły problemu. Na pół godziny przed
imprezą spojrzałam w lustro. Miałam na sobie prostą, białą
sukienkę - ciasną w biuście, niżej puszczoną luźno i białe
baletki. Ten kolor podkreślał moje ognisto rude fale i zielone
oczy. Tak przynajmniej powiedziała Kayla. Próbowała różnych
fryzur, ale ostatecznie zdecydowała się rozpuścić moje włosy —
zdecydowane pójście na łatwiznę, zważywszy na cenę. Psiknęła
je tylko lakierem nabłyszczającym, żeby nie przypominały siana,
którym były na co dzień. Na twarz nałożyła mi tylko delikatny
makijaż, ale uznałam, że wyglądam bardzo efektownie.
W
salonie odgarnięto większość mebli, żeby móc postawić tam
wielki stół wyścielony białym obrusem. Z boku przygotowano
miejsce dla strojącego się już kwartetu smyczkowego, który moja
mama wręcz ubóstwiała. Dla przeciętnych rodzin to mogłoby być
wymarzone wesele, na które stać je tylko raz w życiu. Ashlee jak
zwykle wpadła wcześniej, a mój wygląd skomentowała radosnym
piskiem. Sama nie wyglądała gorzej - czarna sukienka w koronkę,
która kontrastowała z jej platynowym warkoczem. Na usta nałożyła
mocną, czerwoną szminkę. To ona mogłaby być królową
dzisiejszej ceremonii.
— No
i jak... twoja mama...? — zapytała dyskretnie. Dziś w szkole
opowiedziałam jej dokładnie poranne zajście. Wzruszyłam
ramionami, bo jeszcze chwilę wcześniej doszłam do wniosku, że
mało mnie obchodzi, o co jej chodziło.
— Ashlee.
Piękna jak zwykle. — Moja mama ani trochę nie zmieniła swojego
wizerunku. Czerwona suknia po kostki i brązowy kok na czubku głowy.
Przynajmniej nie
przesadziła z makijażem, pomyślałam.
— Dziękuje.
Pani również. — Moja rodzicielka chyba właśnie za to lubiła
moją przyjaciółkę — w przeciwieństwie do mnie, umiała się
zachować.
— A
twój tata? Będzie? — zapytała Ashlee, gdy już siedziałyśmy
przy stole. Prychnęłam.
— Znasz
go. Słyszałam, że jest teraz w Australii... z resztą! Co mnie to
obchodzi?
Dziewczyna
kiwnęła głową na znak, że zrozumiała. Po jakimś czasie zebrali
się wszyscy goście. Byli wśród nich głównie przyjaciele mamy z
pracy. A mówiąc przyjaciele, mam na myśli klientów. Gdy byłam
jeszcze dzieckiem, spytałam tatę o sens zapraszania dorosłych
ludzi na moje urodziny i łączenia ich z "urodzinami"
firmy. Wyjaśnił mi wtedy, że mama stara się stwarzać pozory
bardziej swobodnego stosunku między nami a klientami - tak się
właśnie zarabia pieniądze. Z tego co słyszałam później od
innych, nie powinno się mieszać pracy z prywatnym życiem, ale nie
zastanawiałam się nad tym zbytnio - w końcu rodzice osiągnęli
wielki sukces swoimi sposobami i nie zamierzałam poddawać ich do
dyskusji. Szczególnie że przejęcie ich firmy było jedną z
pierwszych pozycji na liście rzeczy, których nie chciałam.
Wszyscy
zajęli już swoje miejsca i oczekiwali, aż rozpocznę ceremonię.
Naturalnie nie zdążyłam napisać żadnej przemowy, co mogłam
zrobić chociażby wczoraj. Ale kompletnie nie zależało mi na
wywarciu wrażenia czy czymkolwiek w tym towarzystwie, więc
postanowiłam improwizować.
— Witam
wszystkich serdecznie i bardzo dziękuję za przyjście. Wiem, że
większość z Was ma na głowie dużo ważniejsze sprawy niż moje
siedemnaste urodziny, dlatego doceniam Waszą obecność. Zapewne
wiecie, że... żyjemy w dwóch różnych światach. Mamy zupełnie
inne obowiązki i zadania. Moje działania nie wpłyną na wielkie
korporacje, miasta, czy państwa. Wasze decyzje — wręcz
przeciwnie. Dlatego nie jest łatwo żyć w jednym domu — pomimo
jego rozmiarów — w dwóch odrębnych światach. Na szczęście dla
mojej mamy i dla mnie priorytetem zawsze była rodzina. Dziś
chciałabym jej podziękować, że tak umiejętnie łączy dobrze
wykonywaną pracę z wychowywaniem mnie. — Było to tak ogromne
kłamstwo, że z trudem przeszło mi przez gardło. Z drugiej jednak
strony kłamanie zwykle sprawiało mi frajdę. — Wiem, że to
niełatwe zadanie. — Kilka osób zachichotało. Wszyscy doskonale
znali moje występki i wiedzieli, że niezłe ze mnie ziółko. —
Mimo wszystko myślę, że siedemnascie lat to dobry wiek, żeby
powiedzieć po prostu: dziękuje. Kocham Cię, mamo.
Dostałam
zdawkowe brawa, bo chyba nikt zbyt uważnie mnie nie słuchał.
Większość próbowała alkoholi i wykwintnych potraw. Tylko mama
kiwnęłam lekko głową, co robiła zawsze wtedy, gdy moje
urodzinowe przemówienie było całkiem zadowalające. Z tego co
pamiętam, zwrócili na mnie uwagę tylko dwa razy. Gdy w wieku
pięciu lat kulawo deklamowałam wierszyk i w wieku czternastu
powiedziałam że wcale nie chcę tu być i nienawidzę moich
rodziców. Prezentów otrzymałam oczywiście bez liku. Ubrania,
książki, sprzęty elektryczne. Połowę z tego planowałam
podarować Ashlee, jak co roku. Ona będzie się wzbraniać, ale w
końcu przyjmie kilka rzeczy i zrobi z nich dobry użytek. Środki
finansowe jej rodziny pozostawiały wiele do życzenia, a jej rodzice
z niechęcią przyjmowali moje regularne "jałmużny".
Niestety spłacali dwa kredyty, a jej tata niedawno stracił pracę,
więc ledwo wiązali koniec z końcem. Ostatecznie zawsze zgadzali
się przyjąć coś ode mnie i wciąż mi dziękowali.
Starałam
się trzymać z Ashlee, ale musiała wyjść już po godzinie, za co
bardzo mnie przepraszała. Zaczęłam się więc snuć w tłumie.
Kilkoro gości mnie zaczepiło, do niektórych zagadywałam sama.
Były to jednak puste i krótkie pogaduszki, na które kompletnie nie
miałam ochoty marnować kolejnych urodzin.
W
którymś momencie zobaczyłam go. Stał na progu sali, niedbale
oparty o framugę i bawił się zapalniczką. Nawet nie wysilił się
na garnitur - ubrał się w czarne dżinsy i biały T-shirt. Nie
przypominałam sobie, żeby jakiś gość został zaproszony z
dzieckiem, tym bardziej takim. Ja także nie zaprosiłam przecież
nikogo oprócz Ashlee. Czyżby jakiś szaleniec, próbujący podpalić
dom? Mało prawdopodobne, żeby prześliznął się przez
zabezpieczenia, a o próbie podpalenia nie było nawet mowy. Spaliłby
co najwyżej kredens i już siedziałby za kratkami. Tyle, że on nie
szykował się do żadnych działań tego typu. Po prostu sobie stał
i bawił się zapalniczką. Postanowiłam poszukać mamy, żeby na
wszelki wypadek ją przed nim ostrzec. Normalnie podeszłabym do
niego i zaczęłabym z nim rozmawiać, bo był bardzo przystojny i na
dodatek to mogłoby zdenerwować mamę. Jednak obecność
podejrzanych osób naszym domu nigdy nie kończyła się dobrze -
przekonałam się już o tym kilkakrotnie. Lawirowałam w tłumie,
ale nigdzie jej nie widziałam. Jakiś starszawy pan podszedł do
mnie i spytał:
— Czyżby
nasza jubilatka coś zgubiła?
— Mamę
— odparłam tym samym słodkim tonem i uśmiechnęłam się.
Odwzajemnił to i upił łyk drinka. Na wierzchu jego dłoni
zauważyłam tatuaż w kształcie litery R nałożonej na V.
— Wyszła
się przewietrzyć.
Skinęłam
głową z podziękowaniem i wyszłam na taras.
— Mamo?
— Nigdzie jej nie widziałam. Nagle ktoś złapał mnie za ręce i
wykręcił je do tyłu. Zabolało. Nie widziałam twarzy napastnika.
Zaczęłam krzyczeć i się szarpać, ale to musiał być jakiś
napakowany osiłek, bo bez trudu zatkał mi usta, trzymając moje
ręce w żelaznym uścisku. Z łatwością przerzucił mnie przez
ramię i wybiegł na drogę. Stał tam czarny samochód. Postawił
mnie na ziemi i rozluźnił uścisk. Szybko wyrwałam się i
odwróciłam w stronę napastnika.
Był
ubrany na czarno od czubka głowy po same stopy. Spod kominiarki
dostrzegłam tylko oczy. Było zbyt ciemno, żebym mogła chociaż
stwierdzić, czy są ciemne czy jasne. Przy jego pasie zauważyłam
wypukłość. Bez wahania założyłam, że to broń. Kiedyś
rozmyślałam nad porwaniami. W Nowym Jorku nie są niczym
nietypowym, szczególnie że za dzieci bogatych ludzi można żądać
kosmicznych sum pieniężnych. Niby to takie normalne myśleć, co ci
się może przytrafić, ale nikt chyba naprawdę nie wierzy, że coś
takiego może go zwyczajnie spotkać.
Aż
śmieszne, że właśnie takie myśli chodziły mi po głowie, kiedy
moje ciało dygotało z przerażenia. Powoli cofałam się, mając
zamiar nagle obrócić się i zacząć uciekać. Serce biło mi jak
oszalałe, czas znacznie zwolnił, ale mężczyzna zdawał się być
poza tym wszystkim. Stał w bezruchu i obserwował mnie. Wciąż
cofałam się i przy którymś kroku na coś wpadłam. Odskoczyłam z
piskiem. Drugi porywacz, który wyglądał niemal identycznie.
— Jeśli
chodzi wam o kasę, to mam jej dużo. A jeśli o gwałt... to muszę
wam odmówić panowie. — Miałam nadzieję, że mój głos nie
zdradzał, jak bardzo byłam przerażona.
Nie
drgnęli, więc uznałam, że są całkowicie pewni swoich zamiarów.
Zaczęłam wołać o pomoc. Błyskawicznie znaleźli się przy mnie.
Instynktownie rzuciłam się do ucieczki w byle jakim kierunku, ale
dosłownie powalili mnie na ziemię. Chwilę szarpaliśmy się na
asfalcie. Próbowali mnie unieruchomić. Jeden z nich mocno ściskał
moje lewe ramię. Spojrzałam na nie dosłownie w ostatniej chwili.
Zobaczyłam igłę, która miękko zatopiła się w mojej ręce,
wywołując znacznie większe pieczenie niż przy pobieraniu krwi.
Chwilę później zaczęłam powoli tracić świadomość. Jakby spod
tafli wody obserwowałam ich, gdy wnosili mnie do ciemnego samochodu,
a ja traciłam powoli władzę nad własnym ciałem. Potem była już
tylko ciemność.
No nie powiem... Zaciekawiłaś mnie :D Czekam na dalszy przebieg losów Rachel!
OdpowiedzUsuńJeśli możesz powiadom mnie o nowym rozdziale - Mr. Hasting
Pozdrawiam, Seramo!
Dzięki za komentarz! Poinformuję ^^
UsuńDziewczyna ma strasznie surowych i aroganckich rodziców, dlatego nie dziwiłabym się, gdyby ci "panowie" porwali ją dla pieniędzy, ale to się okaże. Piszesz dobrze, bezpośrednio i fajnie wplatasz dialogi do tekstu, podoba mi się :)
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie :)
UsuńCiekawie się zaczyna Twoje opowiadanie. Masz płynne pióro, przez co czytało się przyjemnie. Lubię czytać o porwaniach, więc dodatkowo mnie zaintrygowałaś! Mam nadzieję, iż Twoja akcja o porwaniu będzie emocjonująca :) Proszę, informuj mnie o nowych rozdziałach na blogu w SPAMIE.
OdpowiedzUsuńPS. Dziękuję bardzo za komentarz u mnie ;)
Pozdrawiam!
Dzięki i nie ma sprawy :D Ja również prosiłabym o informowanie ;)
UsuńHej, zaprosiłaś mnie, a więc jestem :) Rozdział napisany dobrą prozą, wciągnął mnie. Przyjemnie mi się go czytało. Zastanawia mnie, jacy ludzie i po co porwali Rachel? I ciekawa jestem czy ten tatuaż ma jakiś związek z porwaniem. Pozdrawiam i zapraszam do siebie w wolnej chwili :)
OdpowiedzUsuńBunko
Dzięki, odpowiedzi w kolejnym rozdziale :) Oczywiscie wpadnę! ^^
UsuńZ początku nie polubiłam Rachel. Wydała mi się zbyt arogancka, wyniosła i pewna siebie. Ale całkowicie zrozumiałam jej zachowanie, kiedy poznałam jej sytuację rodzinną. Teraz rozumiem, czemu tak się zachowuje. Sama pewnie bym taka była, mając takich rodziców. I to cholernie smutne, że dziecko, słysząc od mamy jakieś milsze słowa, zamiast cieszyć się, zastanawia się nad tym, czy to może dlatego, że ma raka... Ale naprawdę świetnie to opisałaś. Wciągnęłaś mnie :) Jestem ciekawa tego napadu i czy przystojniak z zapalniczką może mieć z tym coś wspólnego ;3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie :*
http://pisujesobie.blogspot.com/
Wielkie dzięki :) Zależy mi, żeby dobrze opisać jej charakter, bo w trakcie opowiadania będzie też dorastać, także cieszę się, że na razie jest nieźle :)
UsuńCóż, złamałam po raz kolejny moją zasadę ze spamu, względem mojej nudy, soł... Nie no, nie będę chamówą i nie powiem Ci - ciesz się - xD
OdpowiedzUsuńogólnie z początku już mi się spodobało, bo lubię taką akcję w szkole. Pyskata dziewczyna, zupełnie jak moja Lexa :D No dobra, prawie. Ale przypadł mi jej charakterek do gustu. Jest odważna i walczy o swoje, to w niej cenię. Uwielbiam, po prostu uwielbiam! - takich bohaterów. No i nie obylo się bez przyjaznej bff :D Zauroczyłaś mnie. Serio. Nawet nie wiem, co mogłabym tu jeszcze napisać.
A no i piękny szablon, tak by the way ^^
Ech, nie lubię takich stosunków z matką i uważam, że troszeczkę przesadziła, kiedy tak wparowała jej do gabinetu i uraczyła takimi słowami. Rozumiem jej nienawiść, ale są pewne granice i moim zdaniem się ośmieszyła, zamiast, hm, postawić na swoim? Czy coś w ten deseń.
Ech, biedaczysko... Sama nie chciałabym TAKIEJ imprezy z okazji urodzin... Po prostu żenada :/ Aż się dziwię, że takie słowa na przemówieniu w ogóle przeszły jej przez gardło. Przydałby się jej ojciec na miejscu... Gdyby i z nim nie miała już popieprzonych stosunków. Jakie to wszystko jest zagmatwane D:
Końcówka była bardzo interesująca, dlatego z pewnością zostanę. Oczywiście, nie można było się obejść bez innego zakończenia, które by oddziałało na umysł człowieka, co nie? :D Sama uwielbiam to stosować, bo na mnie działa, pomimo że na innych się drę za robienie mi czegoś takiego xD
Jestem bardzo ciekawa, co się stało z jej mamą i dokąd ją zabierają. Nawet nie mogę niczego się domyślać, chociaż błagam, żeby to było coś związanego z akcją lub fantastyką, bo to są moje ulubione gatunki <3
Także życzę weny i pozdrawiam ;)
W wolnym czasie zajrzyj do mnie, będzie mi bardzo miło ^^
http://further-life.blogspot.com/
Wielkie dzięki za te pochwały i wyczerpujący komentarz ^^ No cóż, ja też uważam, że Rachel nieładnie się zachowała, ale taka własnie jest.
UsuńBędzie to cos między low fantasy a science-fiction! :D
Okej, po pierwsze: kocham tytuł Twojego bloga, przyznaje się, że nie przeczytałabym rozdziału, gdyby nie on, więc dziękuję Ci, że taki wybrałaś, bo rozdział super. Strasznie mi żal Rachel, ale z drugiej strony wiem, że jej mama nie jest taka sama z siebie, to nigdy nie bierze się samo z siebie. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny ;)
Parsknęłam smiechem, gdy zobaczyłam twój nick XD Jest swietny :D Dziękuję za miłe słowa :)
UsuńHej ;>
OdpowiedzUsuńWpadłam, bo zostawiłaś zaproszenie w SPAMie.
Rachel jest inteligentną dziewczyną. Ma wszystko, może mieć co tylko zechce, ale wydaje mi się, że nie zależy jej na bogactwie. Zachowuje się troche arogancko, bywa niemiła i zbyt bezpośrednia, jednak, moim zdaniem, jedyne czego chce, to zwrócić na siebie uwagę. Podoba mi się jej stosunek do przyjaciółki, głównie zaimponowało mi to, że oddaje jej swoje prezenty. Sumując, oceniam dziewczynę jak najbardziej na plus, polubiłam ją, choć powinna szanować rodziców bardziej, bo to oni zapewniają jej takie warunki w jakich jest.
Nie wyobrażam sobie łączenia imprezy dla dorosłych z taką dla młodzieży. O czym mieliby rozmawiać, czym zajmować? Niezbyt fajnie.
Kto porwał Rachel? Dlaczego? Mam nadzieję szybko się dowiedzieć.
Pozdrawiam! :>
Własciwie na imprezie nie bawiło się mieszane towarzystwo :) Z nastolatków pojawiała się tam tylko Ashlee, poza tym byli to sami dorosli. Cieszę się, że tak dobrze zrozumiałas Rachel; rzeczywiscie potrzebuje, żeby zwracano na nią uwagę. Wielkie dzięki za komentarz!
UsuńCoś nie tak z wersją mobilną. Tekst jest zbyt jasny, przez co nieczytelny.
OdpowiedzUsuńJuż powinno być lepiej :)
UsuńA kto zjadł akapit, kochana? Trochę się ciężko przez to czyta, bo dialogi się na siebie zlewają.
OdpowiedzUsuńA co do fabuły... Na razie trudno jest mi cokolwiek ocenić. To dopiero pierwszy rozdział, ale zaczyna się dość ciekawie!
Pozdrawiam
To czekam na ocenę i w kolejnym postaram się nie zjesc akapitów :)
UsuńPodoba mi się to, że akcja się tak szybko rozwija, bo ja sama nienawidzę książek, w których główne bohaterki do połowy chodzą do szkoły i nudzą się w niej, rzecz jasna staranie to opisując.
OdpowiedzUsuńPiszesz bardzo ciekawie, na wysokim poziomie. Z pewnością masz już za sobą parę opowiadań, czyż nie?
Hmmm... jestem w 99% pewna, że porwanie nie ma na celu wyłudzenia okupu ani gwałtu :D. Mój jakże inteligentny umysł (polemizowałabym) stwierdza, że ma to jakiś związek z wkładaniem dłoni do ognia. Może to będzie jakiś zakład specjalnej opieki? Nie wiem.
Główna bohaterka zdecydowanie za dużo mówi i jest zbyt arogancka, co ma swoje dobre i złe strony.
W każdym razie opowiadanie bardzo mi się podoba, lecę czytać następny rozdział.
Okej
Może zdarzyły się jakies tam opowiadanka w przeszłosci :D Dzięki za komentarz!
UsuńO, masz, zaczęło się naprawdę ciekawie. Wiele opowiadań o córeczkach z bogatych domów mnie niezmiernie irytuje. Gdy tylko w historii pojawił się szofer, a zaraz później bogata mama, zapaliła mi się w głowie czerwona lampka. Ale polubiłam główną bohaterkę. Jest nieco rozkapryszona, ale ma cięty język i wydaje się nawet dość inteligentna. Dialogi w opowiadaniu są dość błyskotliwe i naturalne, dzięki czemu rozdział był naprawdę przyjemny w odbiorze. Ale wracając. Myślałam, że to będzie obyczajówka, może jakieś postapo, wnioskując po tytule "wirus". Ale to chyba będzie coś grubszego. Ogień, wkładanie rąk do niego, porywacz... podejrzewam, że ten z zapalniczką maczał w tym swoje paluszki i przystojną główkę. Czy to zapowiada jakieś low fantasy? Zobaczymy.
OdpowiedzUsuńWrócę jednak do głównej bohaterki, bo ona zazwyczaj w opowiadaniu jest najważniejsza. Lubię ją, za co duży plus no i wiadomo, chęci do czytania są znacznie większe. Często autorki blogów w swoich postaciach leczą własne kompleksy, ich "aroganckie" bohaterki są pozornie wyszczekane, a tak naprawdę zachowują się jak tępe przekupy na targu, oczywiście wszystkie nieziemsko piękne, przechodzące przez życie bez większych problemów. Twoja bohaterka jest prawdziwie bezczelna, wyszczekana, ma jaja, rzekłabym. Naprawdę. Lubię ją. Jest bezczelna, ale w taki sposób, że da się ją obdarzyć sympatią i chce się tego więcej. Oczywiście przeciwieństwa się przyciągają, więc ma nieśmiałą psiapsiółkę, która wpada często przez nią w tarapaty. Dobrze skonstruowany obraz psychologiczny postaci. Mama też. Swoją drogą, czy i mama nie maczała palców w porwaniu? Skoro impreza była dobrze zabezpieczona, jakim cudem nikt nie zauważył szarpaniny z córką gospodarzy? To musiało być ukartowane. Czy dlatego matka chciała rano pogodzić się z córką? A czy klient, z którym ostatnio rozmawiała, też ma z tym coś wspólnego? Wiele poszlak, pewnie żadna nie doprowadzi mnie do celu.
Ale za to kolejny plus - historia nie sprawia wrażenia przewidywalnej, schematycznej, myślę, że wraz z kolejnymi rozdziałami nie będę się nudzić.
Chciałam tylko na końcu dodać nieco goryczy - musisz popracować nad formą tekstu: akapity leżą, nie ma ich. Przecinki niekiedy latają po tekście jak im się podoba, zdarzają się powtórzenia, drobne błędy stylistyczne. Może warto nawiązać współpracę z jakąś betą, lub po prostu przeczytać rozdział kilka razy więcej i wyłapać takie drobinki? :)
Ok, trochę mnie poniosło, komentarz jest długi i chaotyczny, wybacz mi proszę. Nie myślę już dziś, mój umysł jest zmęczony.
W skrócie pisząc, rozdział czytałam z niemałą przyjemnością, zaintrygował mnie i jestem ciekawa, co dalej. O co w tym wszystkim chodzi. Twój styl jest lekki, łatwy w odbiorze. Dobry. Wkrótce wezmę się za rozdział drugi.
Pozdrawiam cieplutko! :)
Dziękuję za tak długi i wyczerpujący komentarz, szczerosc i że w ogóle ci się chciało zajrzeć :) Wszystko oczywiscie wezmę pod uwagę.
UsuńBardzo fajny nastrój opowiadania. Mam wrażenie, że symbol R na V, tajemniczy chłopak oraz porywacze, mają ze sobą wiele wspólnego. Mmm...ogień...ja też tworzę opowiadania o ogniu ;) To taki dziki żywioł :3
OdpowiedzUsuńWow... Naprawdę świetnie piszesz! jak prawdziwa pisarka! ;) Na pewno zostanę tu na dłużej - jestem ciekawa co to byli za porywacze...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
BookGirl :)
http://konieckropka-bookgirl.blogspot.com/
Zaciekawiłaś mnie :) Lubię gdy bohaterka jest zbuntowana itp, do tego nie ma lekko w domu. Piszesz dobrze, fajne dialogi i miło się czyta ;)
OdpowiedzUsuńDzień dobry.
OdpowiedzUsuńNa początku pragnę przeprosić... A za co? Otóż zabieram się za przeczytanie jedynki od bardzo dawna i tak to odkładam i odkładam, a to piszę rozdział u siebie, a to się uczę... No i wybierałam się tu jak sójka za morze, ale oto jestem.
,,Westchnęłam'' proponuję od nowego wiersza i z wcięciem akapitowym. Przejrzyściej i zrozumialej.
Doskonale naśladujesz język tej grupy wiekowej. Prosto, luźno, ale znowu nie przesadziłaś i nie wyszło jak rozmowa dwóch, za przeproszeniem, meneli.
Tak samo z ,,Szedł'', nowy wiersz i akapit.
Nie lubię takich postaci jak główna bohaterka. Irytują mnie, choć, z tego, co się orientuję, spora część czytelników woli właśnie odważne, wygadane dziewczyny, które nigdy nie trzymają języka za zębami i ciągle wpakowują się w kłopoty. To podobno ma swój urok.
Zjedzony przecinek przed ,,dostrzegłam''. Musisz oddzielić nim dwie części zdania, nadrzędną i podrzędną.
Nieoczekiwane zakończenie. Mocne, ale, wiadomo, przyciągające czytelnika. I o to chodzi. Po ostatniej wypowiedzi jeszcze mniej lubię narratorkę, ale sytuacja ją tak jakby usprawiedliwia...
Pozdrawiam. :)
kot-z-maslem.blogspot.com