poniedziałek, 20 czerwca 2016

04. Symulator

Będziesz się tak gapić? — prychnął z pogardą. — To nie zaraźliwe.
Wolno zamknęłam usta, nie mogąc oderwać wzroku od twarzy chłopaka. Był to z pewnością utalentowany wiolonczelista, ale... nie tak go sobie wyobrażałam. Prawa połowa była całkiem pociągająca; ciemne oczy i duże usta dodawały mu tajemniczości. Za to lewa część wyglądała, jakby wylano na nią kwas. Co prawda oko było całe, ale straty objęły cały policzek i część czoła. W sumie dawało to przerażający efekt.
Nie, nie — wydukałam, próbując zapanować nad własną mimiką. — Zostawiłam tu swoją kartę.
Bez słowa przepuścił mnie w drzwiach. Wewnątrz powitał mnie gwizd uznania, na dźwięk którego od razu uniosłam brwi. Na kanapie wylegiwał się wysoki chłopak z niebieskimi włosami, tunelem w uchu i obszernym tatuażem na lewym przedramieniu. Jego specyficzny wygląd również odrobinę mnie zszokował.
Ty musisz być Rachel — stwierdził z nonszalancką miną. Nawet nie uniósł się z kanapy; kilka guzików białej koszuli miał rozpięte i generalnie wyglądał, jakby mało co go obchodziło. — Jestem Adam. Tamten groźny przystojniaczek to Luke.
Po prostu idź po te cholerną kartę — westchnął ciemnowłosy wyraźnie niezadowolony z takiego przedstawienia.
Miło było poznać — powiedziałam fałszywie uprzejmym głosem, na co niebiesko włosy zareagował prowokującym uśmiechem. Weszłam na górę i po krótkim zastanowieniu wybrałam jedne z trzech drzwi. Znalazłam się tam, gdzie chciałam, chwyciłam szybko kartę, zbiegłam po schodach i wyszłam z salonu.
Wpadnij jeszcze! — pożegnał mnie Adam, ale nie zareagowałam.


  W pokoju ubrałam się w jedyną kurtkę, jaką miałam w szafie. Była bardzo gruba, więc uznałam, że na grudniową pogodę w zupełności mi wystarczy. Na wszelki wypadek zajrzałam też do szafy mojej byłej współlokatorki, ale była całkiem pusta. Właściwie nie wiedziałam dlaczego jestem taka posłuszna i jakby... przygaszona. Nie czułam potrzeby buntowania się, a to było do mnie kompletnie niepodobne. Wiedziona potrzebą weszłam do łazienki. Tam znalazłam też szczotkę do włosów, więc szybko je przeczesałam. Nagle poczułam delikatne pieczenie na potylicy bliżej prawego ucha, które promieniowało okropnym bólem do wnętrza czaszki za każdym dotknięciem. Odgarnęłam szybko włosy i spróbowałam obejrzeć tył głowy w lustrze. Z trudem dostrzegłam niewielką ranę, a właściwie fioletową bliznę. Z pewnością nigdy takiej nie miałam, więc na pewno była świeża. Nie bardzo wiedziałam, skąd mogła się wziąć, ale obstawiłam, że ta idealnie prosta kreska pojawiła się jakimś cudem pod moją burzą włosów w trakcie porwania. Nie bardzo mnie to przekonało, ale chwilowo nie miałam na to innego wyjaśnienia, więc wyszłam z pokoju. Kate czekała na mnie przy windzie; poza płaszczem miała na sobie czapkę i rękawiczki.
Dzień dobry — przywitała mnie z delikatnym uśmiechem. — Chodźmy. — Winda ruszyła, a kobieta nie doczekała się mojej odpowiedzi. — Nie chcę, żebyś ponownie przeżyła szok, dlatego od razu chcę ci powiedzieć, że jesteśmy daleko na północy. Jest wiele rzeczy, których ci nie wyjaśniłam, dlatego musimy porozmawiać, żebyś nie była tak daleko w tyle za swoją grupą.
To jakiś idiotyzm — prychnęłam.
Dlaczego? — zapytała cierpliwym głosem. Poczułam się jak psychopatka na sesji z psychologiem.
Dlaczego?! — warknęłam. — Dziękuję bardzo za tę troskę, ale szok to chyba nie najgorsza rzecz w tym wszystkim! Czy pani nie widzi, co się tutaj dzieje?!
Drzwi windy otwarły się. Znalazłyśmy się w krótkim korytarzu. Oceniłam szybko, jakie mam szanse. Prawdopodobnie teren ośrodka był ogrodzony, monitorowany i strzeżony w każdy inny możliwy sposób. Ale może akurat będzie otwierana jakaś brama... Liczyłam po prostu na cud, cokolwiek niemożliwego, co umożliwiłoby mi ucieczkę. Kate otworzyła kolejne drzwi, wklepując na panelu kod i przykładając do niego kartę.
Na moment odebrało mi mowę.


  Przede mną roztaczał się jednolity widok zawieruchy śnieżnej. Ziemia była całkowicie biała i nie mogłam nawet stwierdzić, jak daleko jest ode mnie, przez wiatr, który od płatków śniegu także stał się biały. Nie było widać nieba ani linii horyzontu — wszystko przesłoniła zawieja. Stałam tam, nie zważając na przenikliwe zimno, z otwartymi ustami i oczami rozszerzonymi ze strachu. Alaska? Grenlandia? To mogły już nawet nie być Stany. A oni zdecydowanie nie byli zwykłymi porywaczami.


  Kate od razu skręciła w prawo, trzymając się tuż przy ścianie. Po kilku krokach znalazłyśmy się w szklanym korytarzu dobudowanym do budynku, który zaprowadził nas do ośmiokątnego pomieszczenia. Wyglądała niemal jak normalna, oszklona altanka ogrodowa. Oczywiście z wyjątkiem tej zawieruchy dookoła. Wnętrze było dosyć przytulne. Usiadłam na ławeczce przykrytej poduszką. Kate zajęła miejsce naprzeciw mnie.
Jeśli jest cos jeszcze, co chciałabyś powiedzieć...
Jest mnóstwo rzeczy, które chciałabym teraz powiedzieć — przerwałam jej.
Słucham.
To jest... nie — opanowałam się szybko. Chciała, żebym się przed nią otworzyła i liczyła pewnie na płacz i załamanie. Nie miałam zamiaru jej tego fundować. Żalenie się tej kobiecie nie miało sensu. — Chcę natychmiast wrócić do domu.
Tak samo jak kilkaset dzieciaków i połowa personelu. Nic nie możesz z tym zrobić i ja również nie mogę. Nie utrudniaj sobie pobytu tutaj, Rachel — poprosiła, ale nie dała mi się wtrącić. — Zanim zaczniesz realizować normalny plan zajęć, muszę wprowadzić cię trochę w nowe realia. W ośrodku zarekrutowani uczą się różnych umiejętności. Przede wszystkim chcemy, żebyście nauczyli się kontrolować swoje zdolności i sprawdzić, jakie mogą mieć zastosowania. Aby uzyskiwać pieniądze na badania umożliwiające prace nad lekiem na wirusa oraz utrzymywanie ośrodka, jesteśmy zobowiązani realizować projekty rządowe. Zakładają one wykorzystywanie waszych zdolności do pomocy na zewnątrz. Naturalnie bez narażania waszego życia lub zdrowia. Jako rekrut jestes zobowiązana do uczęszczania na zajęcia i brania udziału w wypadach terenowych w ramach projektów rządowych.
Co to za wypady? — Nie spodobało mi się, że Kate własciwie omijała sedno tej sprawy.
Dowiesz się w swoim czasie — ucięła krótko. — Wirus Rzeczywistosci to nazwa zwyczajowa, którą zapewne jeszcze nie raz tu usłyszysz. Własciwym rozwinięciem skrótu IOVOR nie jest Instytut Wirusa Rzeczywistosci, ale Instytut Victora Roserta. To on wynalazł pierwsze leki spowalniające chorobę i jest tutaj najwyżej postawiony. Mutacja, którą leczymy, własciwie nie jest wirusem. To skomplikowany twór, do tej pory nieznany nauce, który miesza DNA i daje te niezwykłe zdolnosci. Jednak wirus potrafi potwornie zaszkodzić organizmowi, dlatego musisz przyjmować leki. Niestety nawet one nie potrafią dać gwarancji... — westchnęła i nie dokończyła. — Bonnie jest idealnym przykładem tego, jak zdradziecka potrafi być ta choroba. Zawsze była jedną z moich najzdrowszych podopiecznych. Jeszcze kilka dni temu jej wyniki nie sugerowały nawet, że... cos takiego może się stać. Dlatego jeżeli zauważysz, że dzieje się z tobą cos dziwnego i czujesz się inaczej, natychmiast to zgłos. I zrozum: tu nie chodzi o twoją dumę, tylko o życie.
Tak, jasne — przerwałam jej. — Ile chcecie mnie tu trzymać? Co z moimi znajomymi?
Nie potrafię ci powiedzieć, Rachel. Mamy na to historyjkę. Zostałas wysłana do szkoły z internatem bez dostępu do internetu.
Chyba mam prawo się kontaktować ze znajomymi?
Przykro mi. Żaden kontakt nie wchodzi w grę, jestes na terenie tajnego osrodka. Nie możemy na to pozwolić.
Nie możecie?! Ashlee na pewno odchodzi od zmysłów! Myslicie, że ludzie po prostu o mnie zapomną?! — Zerwałam się z ławki.
Proszę cię. Uspokój się, to nic nie da...
Nie mam zamiaru! — wrzasnęłam, planując kontynuować. Przerwał mi jednak ostry ból potylicy. Był tak zaskakująco mocny, że przerwałam i złapałam się za głowę, sycząc z bólu.
Wszystko w porządku? — zaniepokoiła się Kate, pomagając mi usiąść. — Będzie ciężko cię leczyć, jeśli będziesz pogarszać swoją sytuację bezcelowymi wybuchami. — Nie odezwałam się. Ból szybko ustąpił, ale ogarnęło mnie dziwne otępienie. Kobieta bez słowa podała mi kartkę. — To cos w rodzaju naszej broszury (klik). Z tyłu masz swój plan zajęć. Spójrz. Masz tam rozpisane rodzaje zdolności. Twoje zaliczają się do wewnętrznych, bo działają tylko na osobę, która się nimi posługuje. Najbardziej pospolite są poznawcze. Pozwalają właśnie poznawać otoczenie bez wpływania na nie. Najniebezpieczniejsze zdolności to zdecydowanie te zewnętrzne. Pośrednie zmieniają otoczenie, a bezpośrednie — wpływają na innych ludzi. — Przerwała na chwilę. — Czujesz się już lepiej?
Tak, tylko... jaki to ma sens? Jeśli całe życie przyjmowałam takie same leki i zawsze miałam tego całego wirusa... Dlaczego nagle teraz złość powoduje cos takiego? — Czułam, jakby mój mózg działał dosłownie dziesięć razy wolniej. Co się ze mną dzieje?
Wirus to nowe schorzenie, Rachel. Jest wciąż bardzo słabo nam znane... Być może ma na to wpływ nowe środowisko. Szok. Tęsknota.
Nie mogę tak po prostu zerwać kontaktu z moją przyjaciółką. Musi być jakiś wyjątek!
Dobrze, tylko spokojnie. Postaram się cos wymyślić. Teraz ostrożnie wstań — zakończyła, podtrzymując mnie za przedramię.


  Śnieg nawet na chwilę nie przestał wirować, a wiatr wciąż uparcie gwizdał. Zdałam sobie sprawę, jak dobrze zamaskowany jest biały budynek w takim krajobrazie. Zwyczajna ucieczka nie wchodziła w grę. Prawdopodobnie zabezpieczenia przed taką ewentualnością były utrzymane na najwyższym poziomie. Potrzebny był naprawdę dobry pomysł i wierzyłam, że w końcu na niego wpadnę.
W pokoju Kate poleciła mi się przebrać w wygodne ubrania do ćwiczeń, a gdy byłam gotowa zabrała mnie do bloku F. Zatrzymałyśmy się przed jednymi z drzwi.
Wszystkie sale masz rozpisane na planie. Nie zgub tej kartki. I... Rachel. Co roku tracimy kilkunastu rekrutów. Pamiętaj o tym, co ci powiedziałam. Proszę. — Skinęłam tylko głową. — Powodzenia.


  Weszłam do sali. Po prawej stronie pełno było maszyn do ćwiczeń. Lewa ściana była wielkim lustrem, a podłogę wyłożono miękką wykładziną. Joshua wraz z moją grupą wykonywali skłony. Na mój widok przerwali.
Rachel! — powitał mnie czarnoskóry. — Dopiero się rozgrzewamy. Chodź.
Wykonałam z nimi kilka standardowych ćwiczeń rozciągających.
Okej, na dobry początek trzydzieści przysiadów. — Klasnął w dłonie i wszyscy oprócz mnie błyskawicznie wykonali ćwiczenie. — Nie liczy się! Rachel musisz to robić równo z resztą. Raz! — zaczął liczyć, gdy zgrałam się z grupą. — Dwa! Dwa! Dwa!
Jakie dwa? — zdziwiłam się, czując, że moja kondycja nie zniesie tylu powtórzeń.
Nie wykonujesz ich równo, kochana. To jest musztra, liczę tylko te udane! Trzy! Trzy! Cztery!
To nie w porządku! — oburzyła się Rebbeca. — Niech sama je robi, skoro to ona je psuje!
Nie podnoś głosu. Na tym polega to ćwiczenie, a i bez niej nieźle je knocicie!
Joshua najwyraźniej był w swoim żywiole. Spacerował przed nami, wykrzykując swoje uwagi, a z jego twarzy nie schodził delikatny uśmiech. Najwyraźniej szkolenie nas sprawiało mu niemałą satysfakcję. Odniosłam też wrażenie, że ledwo daje radę powstrzymać się od dołączenia do nas, a jego pozytywna energia pozwoliłaby mu przebiec maraton w każdym momencie dnia lub nocy.
Trzydzieści przysiadów zostało nam uznane po co najmniej siedemdziesięciu powtórzeniach. W podobny sposób wykonaliśmy dziesięć pompek i brzuszków. Po takiej rozgrzewce byłam gotowa już tylko wziąć prysznic i isć spać.

Idźcie na maszyny. Tylko się nie obijać! Rachel, ty nie. — Odciągnął mnie na bok, podczas gdy reszta zabrała się za ćwiczenia. — Ćwiczyłaś cos kiedyś? Sztuki walki, siatkówka, koszykówka? Nawet zwykła siłownia? Albo chociaż taniec? — Każdą propozycję odrzucałam ruchem głowy.
Mama nie lubi przemocy — wzruszyłam ramionami.
Cóż... to jedna z mniej wysportowanych grup w ośrodku, ale i tak będziesz do tyłu. Chodzi mi tu szczególnie o techniki samoobrony, bo kondycja wkrótce zacznie ci się poprawiać.
Czy to ma jakiś związek z tymi projektami rządowymi?
Tak. Próbuję was przygotować do wypadów terenowych.
Na przykład gdzie? — zainteresowałam się, obmyślając zupełnie nowy plan ucieczki.
To wszystko zależy. Mogą was wysłać dosłownie wszędzie — wyjaśnił rzeczowym tonem. Uśmiechnęłam się mimo woli, ale na szczęście Joshua obserwował akurat Olivera, który nieporadnie próbował sobie poradzić ze sztangą. Był zdecydowanie za szczupły na taki wysiłek.
Co ile jeździ się na takie wypady?
Na to również nie ma reguły. Zależy jakich umiejętności wymaga misja. Jesteś w stosunkowo świeżej grupie, Rachel. Większosc dzieciaków rekrutujemy przed ukończeniem dziesięciu lat. Ta grupa ma trochę ponad cztery lata i nie była jeszcze nigdy na żadnej misji. Nie jesteście jeszcze gotowi.
A kiedy będziemy? — To trochę komplikowało sprawę i opóźniało realizację mojego pomysłu.
Sama musisz przyznać, że akurat ty jesteś najmniej przygotowana — zaśmiał się, ale po chwili spoważniał. — Takie akcje to nie żarty. Sam ocenię, kiedy będę mógł was wysłać. Do tego czasu, po prostu się staraj. A teraz dołącz do reszty. Chciałbym, żebyś wieczorem tu przyszła. Musisz ich trochę nadgonić.
Z przyjemnością — odparłam szczerze i wykonałam polecenie.


  Właściwie nigdy nie przepadałam za wysiłkiem fizycznym. Na zajęciach w szkole należałam zawsze do sztucznego tłumu, do którego piłkę podawało się w ostateczności. Nie wybierano mnie do drużyn jako ostatniej, bo takie osoby były już kompletnie wykluczone z możliwości zagrania, ale nie należałam też do sportowej Śmietanki. Kiedy myślałam o ćwiczeniu w domu, chociażby po to, żeby pozbyć się przynajmniej tych cholernych boczków, najbardziej odstraszała mnie perspektywa pocenia i czerwienienia się. W połączeniu z moimi rudymi włosami wyglądało i pachniało to obrzydliwie. Wiedziałam oczywiscie, że z moją kondycją mogłabym co najwyżej spróbować poćwiczyć, bo nie miałam nigdy szans dotrwać do końca któregokolwiek ćwiczenia. Tym razem było odrobinę inaczej — poza potwornym zmęczeniem i wszechobecnym potem, miałam swiadomosc, że wysiłek fizyczny może być moim kluczem do wolności. Dlatego z treningu wyszłam usatysfakcjonowana.


  Miałam dwadzieścia minut, żeby wziąć prysznic, przebrać się i trafić do sali w kolejnym bloku na zajęcia z Kate. Z lekkim opóźnieniem udało mi się tego dokonać. Reszta mojej grupy siedziała już przy owalnym stoliku, w niewielkiej podłużnej salce. Po lewej znajdowało się duże okno, a przed nim stał rozbudowany panel kontrolny. Przypominało to trochę studio muzyczne.
Usiądź. — Kate zachęciła mnie serdecznym uśmiechem. — Dzisiaj nie będziemy pracować na symulatorze. — Reszta jęknęła z niezadowoleniem. — Pokażemy tylko Rachel, jak działa i będziecie pracować indywidualnie. Musicie się też trochę poznać — dodała i dosiadła się do stolika. — W takim razie po kolei. Sally, zacznij proszę. Opowiedz nam o swojej umiejętności.
Wiem, co czują inni ludzie — powiedziała cicho, lekko się czerwieniąc. — Czuję ich emocje.
Oliver? — zapytała Kate, widząc, że dziewczyna raczej nie jest chętna do mówienia o sobie. — Potrafię... czytać przedmioty. Kontakt dotykowy sprawia, że dużo mogę powiedzieć o ich przeszłości.
Kontakt dotykowy — powtórzyła Rose, smiejąc się.
No co? Chciałem, żeby to zabrzmiało bardziej naukowo — wyjaśnił chłopak, marszcząc zabawnie brwi, ale nie wyglądał na urażonego. Była to raczej przyjacielska docinka.
Ja snię o różnych rzeczach. — Pałeczkę przejęła Rose. — Nie jestem jasnowidzem, ale moje sny... potrafią dużo przekazać. — Taka umiejętnosć pasowała do jej zaspanej twarzy i podkrążonych oczu.
Mogę nakłaniać ludzi do robienia różnych rzeczy — zakończyła Rebbeca z paskudnym uśmieszkiem. To również do niej pasowało.
To w takim wielkim skrócie. Z czasem poznasz ich lepiej — zwróciła się do mnie.
Twoja kolej — powiedziała Rose z usmiechem.
Nie, nie — odparła Kate, gdy otwierałam usta. Wzięła mój nadgarstek i nałożyła na niego ciasną opaskę. — Zejdziesz teraz do symulatora i zrobimy szybki test twoich umiejętnosci. Musisz przejsc przez te drzwi, zejsc po schodach na sam dół i drzwi na dole zamknąć na specjalną zasuwę, gdy już będziesz w kolejnym pomieszczeniu. Wszystko jasne?
Co mam robić na dole? — zapytałam zdezorientowana.
Co zechcesz — odparła z tajemniczym usmiechem.
Zaraz, zaraz, jesli to jakies... — oburzyłam się od razu, ale Kate nie dała mi dokończyć i dosłownie wypchnęła mnie za drzwi. Swiatło zapaliło się automatycznie, ukazując przede mną całkiem zwyczajną klatkę schodową. Z ciężkim westchnieniem zaczęłam schodzić po schodach i za połową poczułam już jutrzejsze zakwasy. Gdy wreszcie pokonałam wszystkie stopnie, przeszłam przez kolejne drzwi i zgodnie z instrukcjami zamknęłam je na specjalną zasuwę. Znalazłam się w bardzo wysokim pomieszczeniu. Prawie dorównywało wielkoscią stołówce, a sciany miało wyłożone czyms, co przypominało wytłaczanki. Przy samym suficie dostrzegłam niewielkie okno, za którym stała Kate i cała moja grupa. Przyglądali mi się uważnie.
Jesli zechcesz przerwać symulację, zdejmij opaskę — usłyszałam głos kobiety dobiegający z głosników. — Powodzenia.


  W hali zrobiło się całkowicie ciemno. Trwało to przez kilkanascie sekund i z niecierpliwosci zaczęłam rozważać zdjęcie opaski. Po chwili zaczęłam słyszeć przytłumione dźwięki. Brzmiało to jak zwykła ulica, ale jakby z oddali. Trąbienie samochodów, warkot silników, rozmowy, smiech, krzyki... Wszystko to działo się jakby za scianą. Nagle cały ten hałas uderzył we mnie i wreszcie zapaliło się swiatło. To, co zobaczyłam, było oszałamiające.


  Znajdowałam się na ulicy. Normalnej, ruchliwej, amerykańskiej... Była noc. Oswietlały ją jedynie latarnie i samochody. Nikt nie zwracał uwagi na zdezorientowaną nastolatkę, która kręciła się dookoła, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Postanowiłam przejść kilkanaście kroków do przodu — w końcu wciąż byłam w zamkniętym pomieszczeniu. Jednak ani po kilku sekundach, ani nawet po kilku minutach ciągłego marszu w jednym kierunku, nie natrafiłam na żadną ścianę. Wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co widziałam, postanowiłam zaczepić któregoś z przechodniów.
Przepraszam panią... — zagadałam do jednej z kobiet, ale szybko wyminęła mnie, patrząc jak na wariatkę albo bezdomną.
Przepraszam! — Tym razem zatrzymałam mężczyznę ręką.
Nie mam czasu — odparł i wyszarpnął ramię z mojego uścisku.
Więc mnie widzą, spróbowałam podsumować w myślach fakty. Ale co z tego? Nie bardzo wiedząc, co mogę zrobić dalej, po prostu ruszyłam na spacer. Zeszłam w jedną z bocznych uliczek, bo na tej głównej prawdopodobnie nie miałam czego szukać. Wkrótce znalazłam się na spokojnym osiedlu pogrążonym we snie. W niewielu oknach paliło się światło. Tylko z jednego domu dobiegał hałas. Początkowo brzmiał jak awantura. Po chwili zrozumiałam jednak, że to nie była zwykła kłótnia. Brzmiało to bardziej jak wrzaski przerażenia. Poczułam charakterystyczny zapach, którego tak bardzo mi brakowało... Z domu wydobywał się dym. Początkowo były to tylko delikatne smużki, ale po chwili przerodziły się w wielkie, szare kłęby. Na piętrze widać było ogromne płomienie, liżące sufit. Obserwowałam rozwój wydarzeń. Cóż mogłam zrobić? W końcu to była tylko symulacja.


  Głównymi drzwiami wybiegł chuderlawy mężczyzna, ciągnąc za rękę małego chłopca zalanego łzami. W pozostałych domach zapalały się światła. Ludzie wychodzili na zewnątrz i patrzyli bezradnie jak ogień trawi majątek ich sąsiadów.
Zadzwońcie po straż! — krzyknął ktos. Mężczyzna obserwował pożar, czekając na resztę domowników, ale oni wciąż tkwili w płonącym domu. Jego syn nie przestawał płakać. I wtedy spojrzał wprost na mnie. Nic nie mówił, ale patrzył mi prosto w oczy, oczekując czegoś. Stwierdziłam, że nie jest to przypadkowe spojrzenie, skoro to Kate stała przy dziwnym panelu przed oknem.
No dobra — mruknęłam, mając nadzieję, że w symulacji nie może mi się stać krzywda. Przy akompaniamencie podnieconych wrzasków publiczności, wkroczyłam do płonącego domu. Właściwie nie wierzyłam, że płomienie mogą tak szybko strawić całe wnętrze, ale to tylko dodało mi odwagi, bo upewniło mnie, że nie jest to swiat realny. Właściwie z wystroju nie pozostało tam nic. Były tylko płomienie i spalone meble. Swąd spalenizny i przyjemne ciepło dziwnie na mnie zadziałały. Poczułam się bardzo zrelaksowana i automatycznie podeszłam do jednego z płomieni, by włożyć w niego dłonie. Ogarnęła mnie błogosc i na chwilę dałam się oderwać od rzeczywistości. Z transu wyrwała mnie belka, która runęła z sufitu, rozbryzgując iskry dookoła. Ruszyłam szybko do schodów. Były całe czarne i wyglądały, jakby zaraz miały się zawalić, ale udało mi się wejsć po nic na górę. Tam czekała na mnie dosłownie ściana ognia. Nigdy wcześniej nie sprawdzałam swojej odporności na ogień na taką skalę, ale wciąż powtarzałam sobie, że to tylko zwykła symulacja, więc wykonałam krok do przodu.


  Rozejrzałam się, ale nie ujrzałam nic poza czerwienią. Strach opuścił mnie już chwilę wcześniej. W płomieniach czułam się bezpiecznie. Nie było mi gorąco, tylko przyjemnie ciepło. Zdałam sobie sprawę, że stoję w miejscu z przymkniętymi oczami. Otrząsnęłam się i zrobiło się całkiem ciemno i cicho. Poczułam się słabo, więc usiadłam na ziemi. Gdy zapaliło się światło, sala znów wyglądała jak wcześniej. Usłyszałam brzęk odsuwanej zasuwy i do srodka weszła Kate z całą moją grupą.
To było mega dziwne! — skomentowała Rose z podekscytowaniem.
Przeciętne — syknęła Rebbeca do siebie, ale na tyle głośno, żeby usłyszała. Byłam zbyt słaba, by na cokolwiek odpowiedzieć. Wciąż piszczało mi w uszach.
Trwało to dłużej niż się spodziewałam — powiedziała Kate, ściągając mi opaskę. — Ale daje mi to pełny obraz twojej umiejętności i naszej pracy nad nią. Jak się czujesz?
Dobrze — sapnęłam słabo, ale wstałam szybko, żeby nie okazywać, jak bardzo kręciło mi się w głowie.
Idźcie na obiad. Dokończymy na kolejnej części zajęć.
Rebbeca wystrzeliła do przodu i szybko opuściła pomieszczenie.
To było niezłe! — ekscytował się Oliver.
Co właściwie czułaś w płomieniach? — wypytywała mnie Rose. Rozmowa z nimi okazała się całkiem przyjemna. Odpowiadałam na każde pytanie i sama dowiedziałam się o nich kilka rzeczy. Sally trzymała się raczej z tyłu, ale nie zwracałam na nią zbytnio uwagi. Nie należałam do osób pełnych empatii.


  Przed wejsciem do stołówki stał Connor. Znów niedbale opierał sie o scianę i bawił się zapalniczką. Ku mojemu zdumieniu, stała przed nim Rebbeca i mówiła, przenikliwie się w niego wpatrując. Poczułam ukłucie… no własnie. Zazdrosci? Od razu odpędziłam do siebie te głupie mysli i ruszyłam do drzwi.
— Rachel — powiedział tylko. Zatrzymałam się. — Chodź na chwilę.
Rebbeca wyglądała na zaskoczoną takim obrotem sprawy. Szybko jednak się opanowała i pożegnała Connora słodkim usmiechem.
— Gdzie? — zapytałam, gdy już poszła.
— Do łazienek — odparł, nawet się do mnie nie odwracając. Znów był kilkanascie kroków przede mną.
— Mmmm, brzmi romantycznie. — Udałam rozmarzoną. — Rebbecę też zabierasz w takie miejsca?
— To akurat nie twoja sprawa — odparł tylko, przytrzymując mi drzwi do jednej z toalet. Zamknął je za nami na kluczyk, więc staliśmy prawie stykając się ciałami w ciasnej kabinie. — I jak? — zapytał, próbując naśladować mój sztucznie uwodzący ton. Właściwie było to całkiem śmieszne. Wyjął z tylnej kieszeni pomięty zwitek papieru. — Odczytaj to w łazience we własnym pokoju.
— Co to?
— List od Ashlee. — Zdumiona uniosłam brwi.
— Kim jest Ashlee?

Kariel mówi: Ostatnie dni nazwałabym tygodniem śmierci. Nie mam na nic czasu, a wszystkim trzeba się zająć, ale podejrzewam, że macie podobnie :) Dlatego wybaczcie za zaległości, wszystko oczywiście nadrobię. Nową zakładkę będę rozbudowywać, być może dodam tam plan zajęć Rachel? Zobaczymy :) Dziękuję za każdy komentarz!

11 komentarzy:

  1. I jestem! Widzę, że nie tylko ja dzisiaj dostałam rozdział 😃. Jak zawsze wciagnelam się i że zdziwieniem zobaczyłam, ze to już koniec xDD Czekam na kolejny rozdzial :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże, świetny rozdział! Podobała mi się ta symulacja ;) Rachel zapomniała kim jest ashlee? czy coś źle zrozumiałam?
    http://konieckropka-bookgirl.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. W sumie całkiem niezła historia. Wygląda trochę na połączenie Domu Nocy z Więźniem Labiryntu, Niezgodną i X-Manem. Lubię takie klimaty. Serio zapowiada się dobrze. Do pisania masz talent. Łatwo władasz słowem i kreujesz zdania.
    Nie wiem czy to moje niedoje*anie mòzgowe czy pòźna pora, ale dalej nie wiem jaką moc na Rachel. I nie zrozumiałam ostatniego zdania. Oświecisz mnie?
    Pozdrawiam i czekam na next,
    Sleepka
    Http://wielkadrakawwwe.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Może Rachel traci pamięć, co jest przyczyną Wirusa Rzeczywistości?
    Spodobało mi się położenie ośrodka badawczego w otoczeniu krainy lodu i wiecznego śniegu.
    Mam jedną uwagę.
    Zdanie, gdzie Oliver się przedstawiał powinien być nowy akapit. Nie mogę skopiować, ale myślę, że najdziesz odpowiedni fragment.
    Najpierw mówi dziewczyna, a potem zdanie Olivera wtrąca się do jej i jest zamieszanie.
    Poza tym fabuła jest ciekawa. Czekam na kontynuację.
    Ciężko jest czekać na nowe rozdziały. Fajnie jest gdy jest wiele cześci do czytania i nie trzeba czekać. Ale co poradzić. Jak jest coś fajnego, chce się być na bieżąco.
    Pozdrawiam ciepło :)
    Carmille.

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział mi się podobał. Chociaż zdziwiło mnie to, że Rachel zapomniała kim jest Aschley. Symulacja też była bardzo fajna, na myśl od razu przyszłą mi "niezgodna", jedynie moce w niej przedstawione były inne. Co jeszcze potrafi Rachel? W towarzystwie na razie najlepiej odznacza się Becca, jest najbardziej wyraźną postacią, pozostałe mi się zlewają. No i czekam na wyjaśnienie poszczególnych rodzajów zdolności, tych zewnętrznych i wewnętrznych. Jestem ciekawa jak wyjdzie plan ucieczki dziewczyny. Tak sie zapaliła do tego działania, no ale niestety polepszenie kondycji i siły fizycznej nie przychodzi z dnia na dzień, więc chyba jeszcze troche tam posiedzi.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Chyba doszukuje się za dużo intryg, ale zastanawiam się, czy aby na pewno Bonnie umarła za sprawą wirusa, czy może jednak ktoś z jakiegoś powodu postanowił pomóc jej zejść z tego świata. Trochę podejrzane wydało mi się, że była okazem zdrowia, a nagle umarła. Chyba, że w przypadku tego wirusa to normalne...

    Ciekawa też jestem, co się stało z twarzą tego wiolonczelisty. Ktoś go zaatakował? Czy może to też jest związane z wirusem? A może doznał tych obrażeń na jednej z misji...? Swoją drogą jestem bardzo ciekawa, jak te misje będą wyglądały. Nie wiem dlaczego, ale odnoszę wrażenie, że mogą się wiązać z czymś złym, a wcale nie z działaniem dla dobra społeczeństwa.

    Pozdrawiam
    j-majkowska

    OdpowiedzUsuń
  7. Czeeeść!
    Przybyłam w końcu! Na wstępie przepraszam, że to tak długo trwało, ale może zrekompensuję to długością komcia.
    Bardzo dobre wrażenie robi na mnie cały tekst. Pozwolę sobie wszystko wypunktować, wszystkie moje wrażenia, odczucia czy uwagi, bo jakiś mi się chaos dziś wkrada w życie i obawiam się, że w formie tekstu ciągłego za bardzo popłynę i napiszę książkę, a nie komentarz.

    Ogólnie najpierw powiem o poprawności językowej: teoretycznie jest poprawnie, acz zdarzają się często:
    - literówki, braki ogonków, powtórzenia
    - błędy frazeologiczne lub logiczne (np. Rachel przerażona tym, że widzi ciało ludzkie, lol XD)
    - błędy składniowe
    Łatwo je wyłapiesz, gdy zaangażujesz betę. Nie przeszkadzają one w czytaniu na tyle, żeby skrajnie drażniły, bardziej śmieszą i budzą wątpliwość, czy w ogóle sprawdzasz tekst przed publikacją? Bo choćby po wrzuceniu tekstu do Worda dasz radę wyłapać braki ogonków czy literówek…

    Z plusów:
    - bogate słownictwo
    - różnorodna konstrukcja zdań
    - opis postaci polegający na pokazywaniu charakteru postaci poprzez sytuacje, a nie na zasadzie sztywnego streszczania czy podstawówkowej charakterystyki
    - bohaterka ma przemyślenia, refleksje, wspomnienia, gusta, guściki, reaguje jak człowiek, a nie przyjmuje wszystko jak plastikowa lala
    - relacja Rachel – mama (skojarzyła mi się z oschłym kontaktem pacjent-lekarz z dr house odcinek 9 sezon 3)
    - ładnie wyjaśniony powód adopcji, długa nieobecność taty Rachel, lekarska, wręcz laborancka oschłość jej matki, ładnie wymyślony system instytutu (widać, że poświęciłaś mu dobrą chwilę), dobrze zarysowana przestrzeń, nie masz baboli w czasie i przestrzeni, dla laika – dobrze wyjaśniona sprawa wirusa
    - Więcej takich opisów jak Joshuy. Tak naprawdę mimo że nie poświęciłaś dużo czasu na opis jego osoby, był tak obrazowy, że facet ten stał się dla mnie najbardziej charakterystyczną osobą tego opka. :D
    - samoświadomość Rachel w byciu dominą. Bywa to momentami zabawne, jakby trochę na siłę, a nie wychodzące jej naturalnie, ale nie mówię o tym jako o błędzie w kreacji. Budujesz w ten sposób bardzo częstą u nastolatek próbę bycia na siłę bardziej, niż się jest.
    - naturalne dialogi
    - umiejętność budowania intryg i tajemnic, szczególnie ciekawi mnie to, że Bonnie zmarła, choć czuła się dobrze, no i że Rachel nie pamięta, kim jest Ashlee. Trochę myślałam, że wprowadziłaś tę Ashlee bardziej dla picu i w zasadzie niepotrzebnie, ale zaczyna się okazywać, że to jednak dość znacząca postać. No i ten motyw z niemal identyczną dziewczyną ze zdjęcia – niby przedstawiłaś to jako nieistotną, małą rzecz, ale zatytułowałaś tak rozdział, tak więc sądzę, że to będzie jednak istotny niuansik? :D
    - widać zajebiście wielki progres w pisaniu. Pierwszy rozdział jest trochę umęczony, często niezgrabny, w zasadzie dość sztywny i przeciętny. Teraz piszesz dużo naturalniej, z większą łatwością przychodzi Ci narracja, jest bardziej sensowna i rzeczywiście nacelowana na to, co w tym momencie może przeżywać bohaterka. Brakuje mi tu paru rzeczy, ale o tym niżej. Niemniej – zanim przejdziesz do części z minusami – chcę, żebyś miała świadomość, że w ogólnym rozrachunku oceniam to opko mega na plus, a poniższe uwagi to tylko część wypadająca gorzej na tle bardzo dobrej całości. ;)

    Minusy:
    - serio scena z dyrektorem z pierwszego rozdziału jest potrzebna? Widzę dobrze, jaką to Rachel nie jest badgirl, w scenach z matką, niepotrzebnie się powtarzasz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - czy umieszczanie tylu szczegółowych opisów wyglądu sukienek i fryzur bohaterek w pierwszym rozdziale jest rzeczywiście potrzebne? Tak naprawdę z tego wszystkiego zapamiętałam jedynie to, że Rachel jest ruda i ma zielone oczy (taki standardzik, eh), no i ma loki, nie zapominajmy, każda ruda zielonooka musi mieć loki, noale dobra, Twoja broszka. A jej mama ma czarny kok i czerwoną kiecę. I tyle. A zobacz, tyle opisów natworzyłaś... Co prawda duży plus za to, że wplatasz je dość naturalnie w sceny i umieszczasz tam, gdzie ma to sens, a nie na sztywno, aczkolwiek czy tyle tego jego potrzebne?
      - tu bardziej nie minus, a szkoda: bo serio, szkoda, że skoro Rachel już jako mała przebywała w instytucie, a dopiero potem została zabrana, nie wplotłaś w akcję np. sceny, w której Rachel się budzi ze snu, w którym śni jej się ten instytut. Wiesz, nawet choćby w zamian za scenę z dyrektorem. Że instytut jej się śni jako wspomnienie i ona nie rozumie czemu i co to za miejsce, a te sny stają się dla niej jasne, gdy ten facio wtedy do nich nawiązuje. Niby utarty motyw, ale wg mnie zawsze w cenie
      - nieadekwatne reakcje głównej bohaterki. Raz są za mało wydatne, a raz przesadne, choćby:
      * okej, może i ona jest jakaś tak bezczelna i ironiczna, ale żeby nawalać w stół, kiedy się budzi w nowym miejscu przerażona? Kto tak reaguje?
      * Rachel właśnie widziała martwą lasię w szafie pokoju, w którym miała mieszkać, a ona zajmuje się czepianiem się, że jakiś ziomek nie odpowiada jej w taki sposób, jakby ona sobie życzyła. I to żeby rzeczywiście mówił do niej w jakiś niezwykle uwłaczający sposób, ale on po prostu jej nie nadskakiwał. No i dobra, niech ją to aż tak przejęło (choć wg mnie w obliczu martwej lasi w pokoju to mega naciągane), to od razu WRZASK? Ok, mogła się unieść, oburzyć, zwrócić mu uwagę, odciąć ironicznie – no bo przecież ona jest taka, co szpile wbija. Ale wrzeszczeć? Trochę poleciałaś. Przedstawiasz ją przez to trochę karykaturalnie, zaczyna wręcz wyglądać jak Red z Angry Birds, nie wiem, czy miałaś okazję oglądać. xD
      * Rachel w ostatnich godzinach dowiedziała się, że: została porwana, ba, została porwana za poleceniem swojej matki (poczucie zdrady), jej matka ją adoptowała z powodu tajnej pracy (zdrada level hard, złość z powodu tajemnic), jej rodzice są po rozwodzie (jej kochany tata!!!), ona wielu lat jest chora, co jest przed nią ukrywane (znów poczucie zdrady megaaaa), a na dodatek jeszcze ta choroba jest śmiertelna (chyba reakcja jest oczywista). No, pracują nad lekiem, ale uwierz mi, człowiek nie myśli racjonalnie w takiej chwili i nie tłumaczy sobie, że przecież jest bardzo wysoki procent szans, że lek odnajdą. I kumam, robisz ją na żelazną dziewoję, ale chyba trochę zapominasz o tym, że ona ma dalej 17 lat i z tego, co mówisz, wychowywała się sama. Życie jej się zawaliło, straciła kompletnie grunt pod nogami, a ona w zasadzie nie reaguje, pierwsza oznaka tego, że jakkolwiek to do niej dociera, pojawia się w scenie, gdy w pokoju gaśnie światło. Brakuje mi tych momentów, trzeba tego więcej. Już pomijając to, że na domiar wszystkiego z szafy wypada jej pod nogi laska, która choruje na to samo i było z nią pozornie ok, a tu nagle zmarła. Wiesz, jak to może zryć banię, takie namacalne uświadomienie sobie skutków wirusa, na który się choruje? Ja rozumiem, że ona jest harda, rozkapryszona i bezczelna, ale nie jest możliwe, aby nawet tacy ludzie w obliczu pozostawienia, zdrady przez rodziców i ze świadomością rychłej śmierci zachowywali się w ten sposób. Chyba że Rachel ma jakieś srogie zaburzenia psychiczne, ale warto by o tym wspomnieć, że jest jakąś psychopatką.

      Usuń
    2. - I na tle tego dziwi mnie też to, że bohaterka ma czas na oglądanie i szczegółowe opisy miejsc, a w ogóle nie widzę jej przerażenia i bezpośrednich reakcji na to, w jakiej sytuacji się znalazła. Pozadawała parę pytań i uznała, że wszystko jest okej, bo przecież rzeczywiście ma jakieś wspomnienia z instytutem, więc hajda, idziemy opisywać mój nowy pokój. Może i jest twardą babą, ale to dalej 17-latka, która dowiaduje się o tym, że ma w sobie wirusa, który ją zabija, a jej matka jest jakąś tajną agentką, no weź. Trochę realizmu, plz.
      Właściwie był to jedyny taki no, bardzo zły moment. Potem znów wracasz do nawet naturalnej narracji, bohaterka wciąga się w wir nowych znajomych, zajęć, nowych miejsc, dlatego przy jej charakterze dość naturalnym wydaje się, że nie zamartwia się mamą, trafieniem do instytutu czy tym, że może umrzeć. Zdaje się, że wręcz zagłusza jakąś swoją słabość kpieniem z koleżanki, która przeżywa śmierć dziewczyny z szafy.
      - Może to kwestia gustu, natomiast dość mocno przeszkadza mi natłok informacji dotyczących opisów wyglądów miejsc i ubrań, a za mało mi przemyśleń głównej bohaterki. Gdy zgasło światło i zaczęła się załamywać - to było super. Znaczy może nie to, że się załamywała, ale ten opis. To, że wniknęłaś w postać i przedstawiłaś to, jak dziewczyna może się czuć. Brakuje mi tego później. Znacznie istotniejsze byłyby dla mnie jej późniejsze refleksje na temat nowopoznanej grupy czy chłopców, o których nocowała, niż pamiętniczkowe zwierzenia o kurtce i czesaniu włosów. Choćby... no wiesz, właśnie widziała chłopaka, którego pół ciała było zdeformowane. Żadnych myśli, skąd się to wzięło? Żadnego: jezu, czy za bardzo się nie gapiłam? Wiem, że to jest dość rzeczowa i oschła postać, ale nie możesz jej przez to pozbawić całkowicie późniejszej reakcji na przeżycia sprzed paru chwil, godzin czy dni. Bo ona, owszem, reaguje w chwili, w której dzieje się akcja, a potem jakby o wszystkim zapomina. Zwróć uwagę na to, że czasami człowiek nawet małą duperelę potrafi przeżywać cały dzień, a tu mamy do czynienia z rzeczami większymi niż duperele
      - Zgubiłam się tu: „— Oliver? — zapytała Kate, widząc, że dziewczyna raczej nie jest chętna do mówienia o sobie. — Potrafię... czytać przedmioty. Kontakt dotykowy sprawia, że dużo mogę powiedzieć o ich przeszłości.” - kto co mówi? Trochę niejasno...
      - Zastanawia, czemu Rachel spodziewała się krzywdy - w sensie, że ją coś zaboli w kontakcie z ogniem? Przecież przedstawiłaś nam już scenę, w której maca ogień i jest spoko, tak więc ten strach wydaje mi się irracjonalny. Ok, potem, gdy zobaczyła tyle dużo ognia naraz, to wydaje się być sensowne, ale tu: „Cóż mogłam zrobić? W końcu to była tylko symulacja” – tu już czuć obawę, która nie ma dla mnie podparcia. Dopóki nie zobaczyła za dużo płomyczków jednocześnie, skąd te wątpliwości i potrzeba tłumaczenia sobie, że to tylko symulacja?
      - Tu bardzo subiektywnie: może za dużo się naoglądałam, ale serio, na tle umiejętności pozostałych, to, co potrafi Rachel, wypada dość słabo. Nie wiem, co tamci widzą w jej skillu, co tak bardzo gloryfikują – do mnie to nie trafia.
      - „Odpowiadałam na każde pytanie i sama dowiedziałam się o nich kilka rzeczy” – bezsensowne zdanie, niczego nie wnosi. Zostawia mnie z niewiedzą, a właściwie wątpliwością. Masz okazję, żeby przedstawić postaci – to je przedstaw. Takie niczego nie wnoszące zdania dają poczucie, jakbyś na siłę podbijała ilość słów w tekście bądź też nie miała o czym pisać. Oczywistym jest, że Rachel rozmawiała z swoimi ziomeczkami i że nie było to rozmowa tylko kolorze ścian i sufitów, tak więc albo w lewo, albo w prawo. Albo podaruj sobie mówienie, że dowiedziała się „wielu” rzeczy, bo to puste słowa, albo pokuś się na parę zdań o jakichś cechach jej nowych kumpli.
      I tym samym, choć próbowałam poprzez wypunktowanie skrócić komcia, i tak wyszedł mi komentarz na prawie 1800 słów…
      No nic, ściskam, pozdrawiam, jeszcze raz sorcia za zwłokę, życzę weny, czekam na nowy rozdział i zapraszam też na newsa do mnie,
      mózg

      Usuń
    3. Dziękuję za mega wyczerpujący komentarz, szkoda, że akurat teraz, ale wydaje mi się, że i tak twoje rady są bardzo pomocne ogólnie. Rzeczywiście masz rację, nie rozumiem tylko, czemu przerażenie na widok ludzkiego ciała, jest błędem? Jeśli chodzi o ogonki to jest to wina paru rzeczy (w tym klawiatury), ale poza tym nie mam nic na swoją obronę :D Ja osobiście nie jestem zadowolona z tych rozdziałów, stąd kolejny post. Na pewno zostanę u ciebie, chociaż na pewno nie dam ci tak wspaniałych rad, ale postaram się! Dziękuję jeszcze raz :)

      Usuń
    4. No bo co przerażającego jest w ludzkim ciele? Przerażające może być martwe ludzkie ciało, nie samo ciało w ogóle. To niedopowiedzenie sprawia, że cała sytuacja jest dość komiczna, bo wiesz, sugeruje, jakby Rachel zaraz miała chodzić i chować się po kątach przed ludźmi, no bo oh nie, to ludzkie ciało! :D

      Usuń